Marie-Thérèse Geoffrin (1699-1777)

Paryska maman ostatniego króla

W biografii ostatniego polskiego króla Stanisława Augusta wielkie znaczenie miał wątek jego związków z Francją. Objawiały się one w różnych jej momentach, ale decydującym była wizyta przyszłego władcy – Stanisława Antoniego Poniatowskiego w Paryżu w roku 1753. To tu właśnie poznał panią Geoffrin, która stała się na czas pobytu jego przewodniczką po elitarnych środowiskach nad Sekwaną, a później, po wstąpieniu na tron, jego ważną zagraniczną korespondentką.

Kim była owa dama i jaką rolę odgrywała w Paryżu – mieście będącym naówczas europejską stolicą kultury?

Marie-Thérèse Rodet urodziła się w roku 1699, a więc od swego przyszłego protegowanego Stanisława Augusta była starsza o 33 lata. Wcześnie straciła oboje rodziców. Do zamążpójścia w wieku zaledwie 14 lat pozostawała na wychowaniu babki. Jej mąż Franciszek Geoffrin miał w chwili ślubu lat 48. Jego niewątpliwą zaletę stanowiła posada głównego kasjera w manufakturze luster w Saint-Gobin. Było to zajęcie bardzo dochodowe. Z czasem Franciszek Geoffrin stał się też głównym akcjonariuszem tego przedsiębiorstwa, które przynosiło wielkie zyski w czasach ogólnoeuropejskiej mody na francuskie towary luksusowe. Mamy więc do czynienia z bardzo zamożną, ale niewątpliwie mieszczańska rodziną.

Już w latach 1727-1730 pani Geoffrin gości u siebie, tzn. w paryskiej rezydencji przy ulicy Saint-Honoré, grono wybitnych intelektualistów takich jak Monteskiusz – autor Listów perskich, a później sławnego dzieła O duchu praw oraz Fontenelle i de Saint-Pierre. Owe spotkania towarzyskie w wybranym, doborowym gronie nabrały rozmachu i regularności od roku 1749, gdy pan Geoffrin pożegnał się ze światem w wieku lat 81, a jednocześnie  zmarła sąsiadka i przyjaciółka naszej bohaterki Klaudyna de Tencin, „użyczając” tym samym jej swych gości. Śmierć fabrykanta luster, a zatem status wdowy dawał pani Geofrin samodzielność w dysponowaniu pieniędzmi i czasem. Od tej chwili poświęciła się ona całkowicie prowadzeniu salonu.

Nie był to jej oryginalny pomysł. Już XVII wieku kobiety ze sfer francuskiej arystokracji prowadziły w Paryżu spotkania nazwane znacznie później salonami. W wieku następnym, w czasach Oświecenia, zyskały one jeszcze na znaczeniu, gdy wzrosło społeczne uznanie dla wiedzy wszelkiego rodzaju. Salony były miejscem spotkania elit intelektualnych i artystycznych, często o mieszczańskim rodowodzie, ze śmietanką towarzyską, na którą składała się arystokracja dworska i ta sprawująca najwyższe urzędy w monarchii francuskiej. Historycy kultury podkreślają wielkie znaczenie tych nieformalnych instytucji dla rozwoju formacji kulturowej zwanej Oświeceniem. Podczas tych na pozór jedynie towarzyskich spotkań dochodziło dzięki rozwiniętej sztuce prowadzenia rozmowy, a więc konwersacji, do wymiany poglądów, twórczych sporów, rodzenia się nowych pomysłów dzieł filozoficznych, literackich i plastycznych. Kres świetności salonów położyła dopiero rewolucja, pozbawiając dawnego wpływu  środowisko arystokracji.

Maria Teresa Geoffrin wpisała się zatem w zjawisko funkcjonujące już w kulturze francuskiej. Prowadzenie salonu spełniało zapewne podwójne jej ambicje. Dzięki temu zajęciu owa mieszczka stykać się mogła z dość dotąd hermetycznym środowiskiem arystokracji i mieć przynajmniej iluzję wpływu na kręgi władzy w Wersalu. Z drugiej strony mogła uważać się za rodzaj mecenaski twórczości artystycznej różnego rodzaju. Z czasem doszedł trzeci element tworzący jej poczucie satysfakcji z salonowej działalności tzn. korespondencyjne powiązania i osobiste spotkania z koronowanymi głowami, a  w śród nich ze Stanisławem Augustem Poniatowskim.

Niewątpliwie najbardziej znanym Polakiem, który odwiedził Paryż w drugiej połowie XVIII wieku był niewątpliwie Stanisław Antoni Poniatowski, późniejszy król Polski. Spędził on w stolicy Francji pół roku na przełomie lat 1753 – 1754. Wrażenia z tego pobytu zawarł w spisanych po latach po francusku pamiętnikach. Jego opis podróży do Francji ogranicza się w zasadzie  do stolicy i dwóch podmiejskich rezydencji dworu królewskiego – Wersalu i Fontainebleau. Mało w nim wzmianek o mieście jako takim, jego architekturze, osobliwościach a przede wszystkim mieszkańcach. Przedmiotem opisu są przede wszystkim ludzie – postacie życia towarzyskiego, osobistości publiczne; przedmiotem refleksji obyczaje towarzyskiej elity, relacje międzyludzkie. Miejsce obserwacji to przede wszystkim salon Panie Geoffrin (zwany też czasem jej „królestwem”) przy ulicy Saint-Honoré, gdzie podczas środowych wieczorów pojawiał się „cały” Paryż. Za tym określeniem kryli się przede wszystkim ludzie pióra i arystokratyczna śmietanka towarzyska. Poniatowski, wówczas jako starosta przemyski,  pojawił się przy  ulicy Saint-Honoré zarekomendowany przez swego ojca Stanisława, który znał Paryż od czasu swej ambasady w imieniu Augusta III w latach 1741 – 1742. Wiele świadczy o tym, że pani Geoffrin żywiła jakąś słabość do starszego Poniatowskiego, której część przeniosła chyba na jego syna. Na kartach pamiętników król skreślił sugestywny portret swej znacznie od siebie starszej gospodyni, a przy okazji jej córki. „(…) musiałem po trzech dniach wracać do Paryża [ z Pontoise – PU] z panią de la Ferté-Imbault, już wtenczas trochę głuchą, wielomówną i żartującą ze swej gadatliwości, a w gruncie dobrą i miłą osobą. Mieszkała ona razem ze swą matką, której jest jedynaczką, a która robi jej wiele dobrego i szanuje ją prawdziwie, ale nie lubi wcale jej towarzystwa. Pani Geoffrin mówiła mi nieraz: „Moja córka ma dobry charakter i rozum, ale nadajemy się do siebie jak koza i karp”, toteż, lubiąc obydwie, rad byłem szczerze nie widzieć ich razem, bo pani Geoffrin w dobrym humorze i ta sama pani Geoffrin zamglona jakimś kaprysem, to jak najpogodniejsze niebo w najszczęśliwszym klimacie i groźna zawierucha sfer najmniej umiarkowanych. Niezwykła ta kobieta otoczona od lat czterdziestu wyłącznym prawie uszanowaniem wszystkich niemal osób świecących we Francji zasługą, talentem lub pięknością, zawdzięcza to urokowi swego umysłu, usługom przez się oddawanym z gorącym sercem a z rzadką zręcznością i licznym prawdziwie szlachetnym postępkom.(…) Licząc już lat siedemdziesiąt chodzi piechotą, pisze, służy przyjaciołom, łaje ich nawet i tyranizuje z taką żywością, jak przed trzydziestu laty. Największą ma pretensję do głębokiej znajomości ludzi, a chociaż w tym, jak i w kwestiach artystycznych zdarzało jej się mylić, biada człowiekowi, który by jej dał poczuć, że złapał ją na podobnej omyłce. Nadzwyczajna żywość szczególną nadaje siłę jej pochwałom i naganom, unosi ją nieraz, a jednak pomimo całej żywości pani Geoffrin umiała zawsze sprawować się dobrze, utrzymać interesa w porządku i nawet zręcznie zjednywać sobie możnych tego świata oraz wszelkiego rodzaju znakomitości.”

   Znajomości zawarte przez młodego Poniatowskiego w salonie Pani Geoffrin nie były tylko błahej towarzyskiej natury. Na kartach pamiętników odnajdujemy dwa szkice o wybitnych intelektualistach francuskich tej epoki. „Poznałem u niej prezesa [parlamentu w Bordeaux] Montesquieu – pisze król o spotkaniu ze sławnym już wtedy autorem Listów perskichO duchu praw – który miał dla niej wiele przyjaźni, ale nie był wcale jej czcicielem (…). Nie zapomnę nigdy, żem słyszał u nie tego sławnego człowieka, śpiewającego ułożoną przez siebie piosenkę do sławnej księżny de la Vallière, co to uchodziła za młodą i piękną aż do pięćdziesięciu siedmiu lat; ją samą też widywałem u  pani Geoffrin, jej przyjaciółki od lat trzydziestu. Trzeba było tak dobrze i poufale znać prezesa Montesquieu, jak go znała pani Geoffrin, żeby w nim przełamać nadzwyczajną prostotę, nieśmiałość i skromność, które go okrywały niby zasłona, a nieraz wprawiały go nawet w zakłopotanie; zdawał się nie wiedzieć zupełnie o poważaniu, jakie wzbudzała powszechnie sława jego dzieł. Pani Geoffrin pozwalała mi czasem jadać u siebie obiady, kiedy miewała u swego stołu kilku uczonych; miałem szczęście spotkać tam żyjącego jeszcze Fontenelle’a [pisarza, który zmarł w roku 1757 dożywszy stu lat – PU], pani Geoffrin stawiała przy nim mały żelazny piecyk, aby go utrzymać w temperaturze, jakiej potrzebował do życia przy swoich 96-97 latach. Przyzwyczaiłem się kiedyś u babki rozmawiać z głuchymi; przy tym należy nie tyle krzyczeć, ile wymawiać wyrazy powoli i dobitnie; temu zawdzięczam klika pochlebnych bardzo dla mnie rozmów z Fontenelle’em. Zachował on do schyłku życia ów rodzaj kokieterii myślowej i przesady w wysłowieniu, jakimi się odznaczał za swoich najlepszych czasów. Raz zapytał mnie bardzo poważnie, czy umiem równie dobrze po polsku jak po francusku?”

   Dla młodego polskiego magnata obyczajowość mieszkańców Paryża była niekiedy zaskakująca, ale dzięki jej obserwacji mógł on oswoić się z odmiennością, nieznaną mieszkańcom polskich i litewskich dworów szlacheckich i pałaców magnackich.” Nie mogę sobie odmówić tu wzmianki – usprawiedliwiał się autor pamiętników – o pewnym człowieku zbyt dziwnym, by można go było pominąć. Jest nim książę de Gèvres, ówczesny gubernator Paryża. Zostałem mu przedstawiony w południe. Leżał w łóżku, którego firanki, z obu stron podniesione, przywiązane były do ściany, jakby u kobiety zaczynającej już przy końcu słabości przyjmować gości u siebie. Miał lat 60, nosił czepiec kobiecy zawiązany pod brodą i w danej chwili robił czółenkiem jakąś robótkę. I ten człowiek dawniej prowadził wojnę, a zniewieściałe jego nawyknienia nie dziwiły nikogo, owszem, ogół był zeń zadowolony.” Obserwacja tego oryginała doprowadziła Poniatowskiego do refleksji: „Powiedziałem sobie: „człowiek podróżuje po to, aby u innych widzieć to, czego u siebie nie może zobaczyć, pozory zaś mylą, i trzeba nauczyć się nie dziwić niczemu.”

   Uwagę przyszłego polskiego króla zwrócił książę Conti, którego aspiracje do polskiej korony legły u podstaw tzw. „sekretu” Ludwika XV, czyli równoległego odgałęzienia do oficjalnej dyplomacji francuskiej. „Przez pewien przeciąg czasu książę Conti stale, co tydzień, pracował z królem bez najmniejszego w tym udziału ministrów, nie bardzo mu podobno zazdroszczących tego, bo przewidywali, że zbieg rozmaitych okoliczności nie pozwoli temu księciu osiągnąć polskiej korony. Wtedy jednak tak był zajęty tą myślą, że jakiś żartowniś powiedział, że książę Conti w trzy dni po sądzie ostatecznym jeszcze będzie przemyśliwał nad sposobami zostania królem polskim. Postanowił sobie okazywać jak największą uprzejmość każdemu Polakowi przybyłemu do Francji. Dla mnie też był najłaskawszym, co pozwoliło mi go widywać często i z bliska. Pomimo zasad popularnych, jakimi zrazu się popisywał, zdradzał czasem w sobie rysy charakteru, pokazujące, że Polska miałaby w nim króla, który chciałby być panem w całym znaczeniu tego wyrazu. Zresztą w towarzystwie uprzejmy i miły, lubiący wesołość, wygodę i liczne u siebie zebrania, w rozmowie wydał mi się człowiekiem nie tylko dużo umiejącym, ale nawet pracowitym i pilnym; chociaż wielu ludzi we Francji nie lubiło go, widząc w nim niedobry charakter, prawie wszyscy jednak przyznawali mu wyższe zdolności i talenta. Najdziwniejszym zdawało mi się, że chociaż wszyscy przypisywali mu podczas wojny najzuchwalsze projekty, niektórzy powątpiewali jednak o jego osobistej dzielności.”

   Nawet popełniane niechcąco gafy, wytykane mu bezlitośnie przez wymagającą ścisłego przestrzegania towarzyskich form panią Geoffrin, stanowiły dla Poniatowskiego materiał do głębokich refleksji o naturze relacji międzyludzkich w kraju, który odwiedzał. „Jakkolwiek te wymówki – snuł swoje rozważania ówczesny starosta przemyski – zdawały mi się wówczas nieusprawiedliwionymi, później zrozumiałem, że w świecie takim, jak paryski, gdzie tylu ludzi przez całe życie zajmuje się niczym, wielką przywiązują cenę do wyłącznej znajomości mnóstwa drobnostek, nowych wyrażeń, pewnych historyjek, pewnych w życiu z ludźmi sposobików, które wyodrębniają ten świat z tłumu cudzoziemców, podnosząc w ich oczach wykwintność obyczajów francuskich. Trzeba szanować te tajemnice, trzeba stopniami dokupywać się wtajemniczenia; dobrze jest wiedzieć to wszystko dla uniknięcia niedorzeczności, ale również potrzeba czasem udawać, że się nie ma o tym pojęcia, aby mieć zasługę pokory w oczach tych, których uznaje się za mistrzów, prosząc ich o naukę. Cudzoziemiec, występujący pierwszy raz w Paryżu, bardziej niż w każdej innej stolicy powinien udawać, że się ma za niższego od niezrównanych inteligencji, jakie go zamieszkują, bo te lubią grać rolę protektorów.”        

   Obowiązki towarzyskie, którym podlegał młody Poniatowski były czasem dla niego uciążliwe, jak na przykład nie lubiana przez niego gra w karty. Skarżył się nawet, że „co wieczór wracałem znużony do domu, i czułem, że się ostatecznie nudzę; zmieniło się to jednak, i kiedy po pięciu miesiącach odebrałem rozkaz udania się do Anglii, spostrzegłem, że żal mi przecie rozstawać się z Paryżem.”

   Wydaje się więc, że na koniec swego pobytu w Paryżu Poniatowski zdał sobie sprawę z rzeczy, które go tam uwiodły. „Zdaje mi się, reasumował swoją wizytę we Francji starosta przemyski, iż kobiety francuskie pomimo całej swej pozornej lekkości, więcej mają gruntu w charakterze od mężczyzn; a że powabem ukształcenia przewyższają wszystkie inne kobiety, że stroje, mody wszelkie wynalazki rozkoszy i gustu podwajają niejako ich życie, więc niepodobna prawie uniknąć czarownego ich wpływu, któremu w końcu najsurowsze ulegają dusze, i nie zapragnąć żyć wpośród narodu nieraz serdecznego a łatwego w pożyciu i prawie zawsze wesołego; gdzie lud jest prawdziwie dobry, mieszczaństwo pracowite i przemyślne, i gdzie, przy całej powierzchownej lekkości, napotyka się mnóstwo najszanowniejszych w każdym rodzaju przykładów.”

   Pochwały te Poniatowski konkluduje w sposób całkowicie zbieżny z opinią sformułowaną przez francuskich emigrantów, którzy półwieku później odwiedzili Polskę np. uciekających przed rewolucją księży Pierre’a-Nicolasa Anota i François Malfillâtre’a. „(…) dodać do tego należy rodzaj powinowactwa w dobrych i złych skłonnościach, jakiemu zawdzięczamy ściślejszą miedzy Polakami i Francuzami sympatię, bardzo oczywistą i dawno stwierdzoną, i której  zaprzeczyć również niepodobna, jak i antypatii Polaków do swoich sąsiadów. Była ona i dla mnie jednym więcej argumentem na korzyść Paryża.”

Po wstąpieniu na tron królewski w roku 1764, Stanisław August nawiązał z panią Geoffrin stałą korespondencję, na wzór podobnej wymiany listów utrzymywanej przez ową damę z Katarzyną II, czy królem Szwecji Gustawem III. Trwać ona miała przez trzynaście lat do śmierci sławnej paryżanki w roku 1777. Ton tej wymiany listów był niezwykle serdeczny, poufały, wręcz czuły po obydwu stronach. Polski monarcha nazywał adresatkę swych listów swoją „mamusią” – maman. A ona przyjmowała to z wyraźnym zadowoleniem. Dzięki utrzymywaniu owej korespondencji polski król śledził życie intelektualne i polityczne stolicy Francji. Mógł też rozpowszechniać za pośrednictwem bywalców jej salonu tezy swej propagandy, jako że nie miał wprost dostępu do rządu w Wersalu. W przeddzień jego wyboru na króla Francja zerwała bowiem stosunki dyplomatyczne z Rzecząpospolitą. Pani Geoffrin przyjmowała natomiast jego nieoficjalnych agentów, jak starostę brodnickiego Karola Schmidta, nie wpuszczając zaś w późniejszych latach reprezentantów wrogiej wobec dworu warszawskiego konfederacji barskiej, np. Michała Wielhorskiego.

Efektem korespondencyjnych namów ze strony Stanisława Augusta była wizyta pani Geoffrin w Warszawie w roku 1766. Opis tej tryumfalnej, ale też niepozbawionej napięć i burz wizyty znalazł się na kartach pamiętników Stanisława Augusta. Wizyta ta mogła mieć jakiś związek z uznaniem wyboru Poniatowskiego na tron Polski przez Francję, długo mu tego odmawiającą. Francuzi uważali bowiem nie bez racji, że jego elekcja nie była wolna ze względu na obecność wojsk rosyjskich wokół Warszawy. Oficjalne uznanie przez Ludwika XV wyboru Stanisława Augusta na króla Polski przywiózł do Warszawy poseł francuski w Berlinie markiz Louis Gabriel de Conflans dopiero 22 czerwca 1766 r. Król przyjął go na audiencji rano, a popołudniu tego dnia witał już w progach Zamku panią Geoffrin. O ile wizycie owej damy poświęcił dwa akapity swych pamiętników, to o audiencji markiza de Conflans nie wspomniał w nich w ogóle. Tymczasem zbieżność ta może budzić wątpliwości, czy podróż pani Geoffrin miała czysto towarzyski cel, jak utrzymuje w pamiętnikach król. Twierdzi on na ich kartach, że przybyła ona do Warszawy tylko po to, aby go widzieć i ze względu na żywione przez nią wobec Poniatowskiego uczucia. Autor najnowszej monografii pani Geoffrin Maurice Hamon odnotowuje krążące po Paryżu pogłoski o jakimś sekretnym celu misji owej damy w roku 1766. Nie odnosi się do nich jednak krytycznie. Nie miał bowiem do tego podstawy, nie sięgając do francuskich (a może także innych?) archiwów dyplomatycznych. Kwerenda w nich pozwoliłaby może wyjaśnić, czy istniała jakaś zbieżność pomiędzy przyjazdem do Warszawy wiekowej damy i francuskiego dyplomaty z Berlina. W obecnym stanie badań nie można tego wykluczyć, jeśli weźmie się pod uwagę bywanie w salonie przy rue Saint Honoré osobistości z kręgu polityki i dworu wersalskiego, a także charakter korespondencji Stanisława Augusta z panią Geoffrin. Widać w niej wyraźnie zamiar króla trafiania ze swym przekazem za pośrednictwem swej maman do kręgów kształtujących politykę zagraniczną Francji. Na inny niż czysto towarzyski cel tego wojażu wskazywałoby też okazałe przyjęcie zgotowane w Wiedniu francuskiej animatorce życia kulturalnego w jej drodze powrotnej do Paryża przez cesarzową Marię Teresę i kanclerza Kaunitza. Odpowiedzi na te wątpliwości nie znajdziemy, chyba nie przypadkiem, w pamiętnikach polskiego monarchy.

Polski monarcha przyjął panią Geoffrin iście po królewsku. Na Zamku urządzono jej apartament w sposób naśladujący jej „królestwo” przy ulicy Saint Honoré.  W kilka tygodni później doszło jednak do napięć pomiędzy gospodynią a gospodarzem. Ta pierwsza czuła się trochę zaniedbywana przez Stanisława Augusta, który poświęcał się wówczas także innym zajęciom w związku ze zbliżającym się sejmem. Dały o sobie też znać dworskie intrygi. Zazdrosny o kontakty z paryską damą był wuj króla – wojewoda ruski August Czartoryski. Był to czas narastającego politycznego napięcia między młodym królem a jego starymi wujami – Augustem i Michałem Czartoryskimi. Królewski pamiętnikarz opisuje nieznośne humory Pani Goeffrin, które o mało co nie zmusiły go do skrócenia jej wizyty. Jedynie wzgląd na wpływ gościa na zagraniczną opinię publiczną powstrzymać miał króla przed tym krokiem. Ostatecznie spór został załagodzony, a dama spędziła w Warszawie dwa miesiące, wyjeżdżając 13 września 1766 r. Stanisław August przypisuje zaistnienie owego sporu intrygom wuja – wojewody ruskiego Augusta Czartoryskiego. On to, z właściwą mu podobno przewrotnością, wykorzystał drażliwość Francuzki na punkcie swego poczucia gustu. „Król sam niewiele ma gustu, rzec miał je Czartoryski, ale jeszcze się z innymi w tej materii spiera – tak iż nawet o pani wspomniał, że ci go nie staje”. Obciążenie Czartoryskiego odium za scysję z drażliwą starszą panią nie dziwi, jako że lejtmotywem całych królewskich memuarów jest obwinianie obydwu wujów ich autora za wszelkie spotykające go polityczne trudności, przeszkody i komplikacje. Nie ma jednak powodu, aby bezkrytycznie wierzyć koronowanemu pamiętnikarzowi. Pozostaje więc nadal zadaniem dla przyszłych badań sprawdzenie, czy tylko dysputa o artystycznym guście ochłodziła na pewien czas stosunki między Stanisławem Augustem a jego maman i czy tylko wewnętrzne animozje z rodzinnym zapleczem króla na to wpłynęły.

Po powrocie do swego „królestwa” pani Geoffrin rozgłaszała wszędzie, że jej pobyt w Polsce był niezmiernie udany. Na takim właśnie propagandowym przekazie zależało bardzo Stanisławowi Augustowi, a więc z jego perspektywy wizyta starszej pani osiągnęła pożądany skutek, niezależnie od konieczności znoszenia jej dąsów.  

Pani Geoffrin szczyciła się zresztą kontaktami ze Stanisławem Augustem do tego stopnia, że zazdrosna o nie pani du Deffand, sama znana z prowadzenia wpływowego paryskiego salonu, nazwał ją złośliwie „polską królową matką”. Było to o tyle uprawnione, że w chwili objęcia tronu protegowany pani Geoffrin pozbawiony był już swych naturalnych rodziców.

Jak można, podsumowując, określić wpływ paryskiej „mamusi” na jej koronowanego przybranego syna?

Poniatowski mógł przejąć od pani Geoffrin zwyczaj organizowania środowych kolacji dla literatów, „filozofów”, arystokratów oraz utytułowanych cudzoziemców. Mogły one stanowić pierwowzór sławnych „obiadów czwartkowych”, na które król polski spraszał gości na Zamek lub latem do Łazienek. „Obiady czwartkowe” tym jednak różnią się od „śród” paryskiej damy, że uczestniczyli w nich wyłącznie mężczyźni. Stanisław August nie czynił też, w przeciwieństwie do pani Geoffrin, tak rygorystycznego rozróżnienia pomiędzy intelektualistami a artystami. Wiemy, że ubolewał bardzo podczas wizyty w Paryżu nad brakiem zaproszenia od paryskiej protektorki na poniedziałkowe spotkania artystów przy ulicy Saint-Honoré. Adres pani Geoffrin stanowił natomiast później dla Stanisława Augusta punkt kontaktowy dla rozmaitych jego zamówień dotyczących nabywania dzieł sztuki do królewskich rezydencji, przede wszystkim Zamku i Łazienek. W tych inicjatywach pani Geoffrin starał się odgrywać wobec Poniatowskiego rolę arbitra dobrego smaku. Sprawy artystyczne splatały się tu z politycznymi, jak świadczy chociażby przesłanie w roku 1768 portretu króla w mundurze Korpusu Kadetów, pędzla Bacciarellego, do paryskiej rezydencji interesującej nas tu damy. Obraz ten pokazywała ona na dworze w Wersalu. Dwa lata później pani Geoffrin przesłała tę podobiznę swego protegowanego ministerstwu spraw zagranicznych Francji, aby na jej podstawie wykonana została kopia wizerunku polskiego monarchy, która miała zawisnąć w oficjalnych salonach kierującego dyplomacją urzędu.

dr hab. Piotr Ugniewski
Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego 

 

Czytaj więcejPowoduje pokazanie lub ukrycie reszty tekstu